Jedną z tych niesamowitych rzeczy podczas podróżowania jest możliwość raptem w kilka godzin zmiany wszystkiego. Czasu, klimatu, pogody, ludzi. Tylko 10 godzin wystarczyło, żeby z mroźnej Polski znaleźć się w dusznej i gorącej stolicy Tajlandii. Bangkok, miasto grzechu, kocha się go lub nienawidzi. Jedni radzą od razu stąd uciekać, drudzy zachęcają do eksplorowania. Z całą jednak pewnością one night in Bangkok nie wystarczy do poznania tego ogromnego miasta. Zresztą, można tu pewnie spędzić tygodnie i nie zapuścić się w wiele miejsc.
Dla nas Bangkok był pierwszym miejscem w Azji, do którego dotarliśmy. Pierwszym zderzeniem z tą kulturą, “orientem”, zapachem i smakiem. I pewnie już na zawsze będzie miał w naszych sercach jakieś wyjątkowe miejsce. Nie sposób go będzie nie wspominać. A jak wykorzystaliśmy te kilka dni i jakie mamy spostrzeżenia, o tym poniżej.

-
Lotnisko Suvarnabhumi – czyli pierwsze kroki w Bangkoku
Największe lotnisko międzynarodowe w Tajlandii i jedno z największych na świecie. A do tego świetnie oznaczone i bardzo dobrze zorganizowane. Mimo ogromnych rozmiarów, z łatwością odnajdziesz swój bagaż i trafisz do odpowiedniego gate’u.
Dojazd:
Taxi – przy wyjściu z lotniska znajduję się ogromna ilość taksówek czekających na podróżujących. Wybierz tę z oznaczeniem “Taxi Meter” i poproś o włączenie licznika. Kurs do centrum Bangkoku powinien kosztować ok. 400-500 THB (ok. 43-53 PLN). Koniecznie miej przygotowany adres swojego noclegu. Może zdarzyć się też tak, że kierowca pokaże Ci “oficjalny” cennik usług. Jest on droższy niż opcja licznikowa, więc możesz się targować lub przejść do innej taksówki. Czas przejazdu do centrum to w zależności od natężenia ruchu – 1-1,5 h, ok. 25 km.
Uber – jeżeli nie masz siły się targować. Gdy tylko złapiesz trochę wifi (a na lotnisku złapiesz je bez problemu). Cena ok. 420 THB (ok. 45 PLN).
Airport City Line – kolejka miejska, która dowiezie Cię do centrum w ok. 30 minut w cenie ok. 45 THB (ok. 4,7 PLN) (w zależności od przystanku). Kursuje w godzinach 6:00-00:00.
Autobus – w zależności od celu, do którego chcesz się dostać. Koszt to ok. 30-40 THB (ok. 3,2-4,2 PLN). Autobusy kursują w godzinach 4:00-23:00.
-
gdzie spać
Do wyboru macie naprawde ogromną bazę noclegową. Od siebie możemy polecić bardzo czysty (sprzątanie jest dosłownie cały czas!) i zadbany hostel Baan Nampetch. Świetnie zlokalizowany, niedaleko Khao San Road, jednak na tyle daleko, aby nie słyszeć jej hałasów. Obsługa jest niezwykle miła i życzliwa, śniadanie wliczone w cenę, a wieczorem możecie napić się piwa na klimatycznym tarasie z widokiem na rzekę. Dobry internet, pokoje dwu jak i wielosobowe, bardzo przyzwoite ceny.
-
świątynie – odbicie kultury
Nie raz powtarzam, że nie jestem fanką sztuki kościelnej i oblecenie wszystkich obiektów sakralnych w danym mieście kompletnie mnie nie interesuje. Nie stronię jednak od nich, bo to tam często można poczuć poznać kulturę danego regionu czy społeczności. A Bangkok świątyniami stoi. Zazwyczaj nie są to pojedyncze budynki, a całe kompleksy, po których można spacerować lub przebijać się przez tłum. Na pewno warto wybierać się do nich wcześnie. Warto też mieć na sobie lub ze sobą długie, luźne spodnie (obcisłe jeansy lub legginsy mogą nie spodobać się strażnikowi) i koszulkę zakrywającą ramiona. Dobrą opcją są też duże chusty. Dla zapominalskich lub tych, którym wydaje się, że przejdą niezauważeni, przed każdą świątynią stoją osoby sprzedające lub wypożyczające stroje. Warto pamiętać też, że Budda jest symbolem religijnym i nie warto sobie z tego powodu drwić. Można tym kogoś zwyczajnie obrazić.
– Wielki Pałać Królewski (Phra Borom Maha Ratcha Wang) ze Świątynią Szmaragdowego Buddy (Wat Phra Kaew) – onieśmielająco wielkii obiekt i też najbardziej zatłoczony. Tutaj szczególnie polecamy przyjście z samego rana, aby choć odrobinę poczuć autentyczność tego miejsca.
Wejście – 500 THB (ok. 53 PLN)

– Wat Pho – ta świątynia to siedziba Leżącego Buddy. Ogromna złocona postać na pewno robi wrażenie swoją wielkością. I znowu, im wcześniej tym lepiej. W ciągu dnia, ciężko docenić coś więcej poza rozmiarami.
Wejście – 100 THB (ok. 11 PLN)

– Wat Arun – tutaj przechodzimy do tych mnie obleganych. Ta świątynia jest nazywana symbolem miasta i zrobiła na nas największe wrażenie. Mniej tu złoceń, więcej szarości i spokoju. Wreszcie w ciszy możemy przyjrzeć się posążkom Buddy, poczuć zapach wszechobecnych kadzideł, wsłuchać w muzykę, a nawet zostać pokropionym na szczęście przez mnicha.
Wejście – 50 THB (ok. 5,3 PLN)


– Wat Saket ze Złotą Górą – to zdecydowanie najmniej oblegane z powyższych miejsc. Sama świątynia nie jest spektakularna, ale miejsce jest niesamowite. Góra, do której prowadzi 318 schodów, trudy wspinaczki wynagradza fantastycznym widokiem na Bangkok. A na trasie przepiękny ogród, dzwony, a nawet… kawiarnia.
Wejście – 20 THB (ok. 2,2 PLN)

-
patrz z góry
Uwielbiam punkty widokowe, gdzie fantastycznie widać ciekawą panoramę miasta. Jednym z nich, mało zatłoczonym jest wspomniana wyżej Złota Góra. Ale nie tylko z Buddą możemy popatrzeć z góry. Świetnym miejscem do pooglądania są tak zwane Sky Bary, czyli knajpki umieszczone na szczytach wieżowców, gdzie prócz podziwiania widoków możemy coś zjeść lub wypić drinka. Hitowym miejscem jest Sirocco Bar w Lebua Hotel, gdzie kręcono drugą część filmu “Kac Vegas”. Ceny oczywiście adekwatne do rangi miejsca. Jeżeli jednak wolicie tańszą opcję, z pewnością znajdziecie godną alternatywę.


-
domek dla ducha
Buddyzm buddyzmem, ale nie zapominajmy o duchach. To dla nich Tajowie budują małe domki phi, a’la nasze kapliczki. Można znaleźć je dosłownie na każdym kroku. Tworzą niesamowity klimat. Są zawsze bogato zdobione, udekorowane kwiatami, kadzidłami i… jedzeniem. Koniecznie coś do picia – najlepiej woda i truskawkowa Fanta (symbolizująca krew). Bo lepiej, żeby duch mieszkał sobie w domku i tam miał wszystko, czego mu trzeba niżby miał nawiedzać mieszkańców, prawda?
-
nie zapomnij o władzy
Tajowie bardzo respektują swojego króla i niemal co krok trafiamy na jego podobiznę czy wręcz mały ołtarzyk. W naszym kraju, gdzie z władzy robi się największe żarty, a jej obrażanie jest na porządku dziennym to niemalże nie do pomyślenia. To też doskonale obrazuje różnice kulturowe pomiędzy Azją a Europą. I tu tak jak samo jak w przypadku Buddy, pełen szacunek.

-
azjatycka Wenecja
Ileż to miast na świecie nie jest Wenecją, co nie? :-) A wszystko oczywiście przez kanały, które oblewają zewsząd Bangkok. Chociaż maksymalnie brudne i cóż, nie pachnące najprzyjemniej, oferują całą gamę przejażdżek. Możecie wybrać droższy (50 THB – ok. 5,3 PLN) mały prom albo tańszy (15 THB – ok 1,6 PLN) i oferujący jeszcze lepsze doznania speedboat. Oprócz samej pływającej frajdy, tym środkiem transportu dostaniecie się bezproblemowo w wiele ciekawych miejsc.

-
Chinatown
To właśnie tutaj między innymi łatwo dostać się transportem rzecznym. Parę minut drogi i znajdujemy się w zagłębiu małego chińskiego światka. Jedzenie, ubrania, buty, torebki, zabawki i Hello Kitty – jest absolutnie wszystko, w każdym kolorze i rozmiarze. Wąziutkie uliczki, świątynia i chińskie lampiony. Warto zajrzeć.

-
miasto grzechu – Khao San Road
Któż nie słyszał o tej ulicy. Najbardziej znana ulica w Bangkoku nie jest w cale duża i za dnia może wręcz uchodzić za spokojną. Kolorowa, pełna knajpek, ulicznych naciągaczy, ubrań i hosteli. Zaczyna żyć komercyjną piersią dopiero po zachodzie słońca. Niemiłosiernie głośna muzyka, alkohol lejący się strumieniami i bawiące się białe twarze. Albo się bawisz albo lepiej stąd spadaj. Najlepiej na pobliską Rambuttri, gdzie ciocia komercja nie rozgościła się aż tak wygodnie, ceny są niższe, a i ludzie jacyś spokojniejsi.


-
a może masaż?
Jeżeli nie masz ochoty tańczyć, na pewno masz ochotę się zrelaksować. A nic nie relaksuje bardziej niż porządny masaż w śmiesznie niskiej cenie. Za 150-200 THB (ok. 16-21 PLN) wychodzisz jak nowo narodzony i chcesz tu jak najszybciej wrócić. A Tajowie znają się na masażu jak nikt!
-
pójdę boso
Wchodząc do hostelu pracownik uprzejmie poprosił nas o zdjęcie butów. I bez tych butów, ba, bez klapek, mieliśmy już w tym budynku pozostać. Tak, w toalecie i łazience również. Po chwili niepewności jednak, dziwnie było założyć japonki na nowo. Bez butów będziemy wchodzić również do świątyń i bardzo często do… sklepów.
-
pieszy nigdy nie ma racji
A gdy już mówimy o chodzeniu, przechodzenie przez jezdnię może na początku nabawić nas lekkiej nerwicy. Po pierwsze w Tajlandii obowiązuje ruch lewostronny, co już na początku przysparza problemy orientacyjne. Po drugie sygnalizacja świetlna jest w większości tylko dla samochodów, więc musimy obserwować, jakie światła mają samochody ze wszystkich stron. Po trzecie zaś, Tajowie raczej nie mają zwyczaju puszczania pieszych czy to na pasach czy w żadnym innym miejscu. Dlatego przejście na druga stronę to niezły trening na zwinność, szybkość i spostrzegawczość. Do tego śmigające skutery i tuk tuki, które rządzą się jeszcze innymi prawami…

-
tuk tuk?
Dla poszukiwaczy wiatru we włosach, lubiących szybką jazdę i adrenalinę. Jedyna w swoim rodzaju przejażdżka tuk tukiem! Z założenia najtańszy miejski transport, w rzeczywistości atrakcja turystyczna. Kierowcy doskonale zdają sobie z tego sprawę i zawyżają ceny kilkukrotnie. Warto jednak skusić się choć jeden raz.

-
jedz
Tajowie ciągle coś jedzą. W swoich małych miseczkach wiosłują małymi łyżeczkami. I to mi się bardzo podoba. Na każdym kroku wózki z ulicznym jedzeniem, parujące gary, gorące patelnie, stragany obwieszone owocami. Ostra woń chilli miesza się z cytrynową trawą i pieprznym galangalem. Grillowane szaszłyki z kwaśnym od tamaryndu pad thaiem. Pieczone kaczki i kuraki wiszą nad głowami, a kokosy toczą się ulicami. Street food zadziwia różnorodnością, smakiem i cenami. Nie zawsze do końca wiesz co zamawiasz, ale możesz być pewny – to nie może być zawód. Nie przejmujcie się hitowymi tekstami o “paniach z sanepidu, które dostają zawału”. Owszem, warunki przygotowywania jedzenia na ulicy są zgoła inne od naszych europejskich, ale bez przesady. Poza tym, od czego jest chilli :-) Wiadomo, wszystko z głową i zdrowym rozsądkiem, ale według mnie – nie ma się czego obawiać.


-
za jeden uśmiech
Często mówi się, że jakiś naród jest miły i gościnny (choćby osławiona nasza polska gościnność). Jest w tym trochę prawdy i trochę nie. Tajlandia zwana Krainą Uśmiechu to rzeczywiście kraj uśmiechniętych, uprzejmych, skromnych ludzi. Może to uprzejmość na pokaz, może ten uśmiech nieraz wymuszony, jednak nie da się ukryć, że ta dobrotliwość gdzieś się w tym narodzie unosi. Ot taka zwykła.
A jeżeli wybierasz się do Tajlandii, sprawdź nasze opinie i rekomendacje:
- Tajlandia w pigułce, czyli wszystkie informacje praktyczne, które musisz znać
- Region Krabi – najciekawsze miejsca jednego z najbardziej popularnych regionów Tajlandii
- Wycieczka na cztery wyspy Chicken, Tup, Poda oraz plaża Phranang w rejonie Railay
- Wycieczka na wyspę Hong oraz pobliskie wysepki
- Półwysep Railay – perła regionu Krabi
- Wycieczka na wyspy Phi Phi – archipelag uznawany za „must see” rejonu Krabi, z wyróżniającą się filmową Maya Bay. Obalamy mit rajskiego Phi Phi.
- Najlepsze zdjęcia z regionu Krabi
- Koh Samui – kokosowa wyspa, warto czy nie?
- Bophut na wyspie Koh Samui – miejsce na spokojne wakacje
- Angthong Marine Park, czyli przepiękny park narodowy w okolicy Koh Samui
- Jedzenie w Tajlandii, czyli jedna z najlepszych rzeczy w Krainie Uśmiechu
Bardzo fajnie i ciekawie wszystko opisujecie!!! Robię cały czas notatki ;) bo niedługo się tam wybieram.
Fotki obłędne! Pozdrawiam
Cieszymy się bardzo i życzymy udanej podróży :-)
Jakie zdjęcia! Brawo Wy :)
Już nie mogę się doczekać naszego tripu tam! Dzięki za fajny tekst :)
niezapomnianych wrażeń!
Same ciekawe rzeczy :) Zdjęcia świetne, szczególnie, że u mnie mróz :) Ale jednak do Azji mnie nie ciągnie jakoś:)
Powiem Ci szczerze, ze mnie tez przez długi czas nie ciagnelo. Zupełnie inna kultura, jedzenie itd Myśle jednak, ze warto czasem przełamywać swoje wyobrażenia i poznać cos na własnej skórze. Być moze kiedyś się skusisz :)