Bajeczne, pełne kolorów i aromatów. Egzotyczne, ale wciąż bliskie Europie i nie do końca oderwane od naszej uporządkowanej rzeczywistości. Dla mnie było to pierwsze spotkanie z innym kontynentem i inną kulturą. Lejący się pięćdziesięciostopniowy żar z nieba, wszędobylski pustynny kurz wdzierający się do oczu, nagabujący bladą twarz tubylcy i zapach. Zapach jedzenia jest wszędzie.
Marokańczycy uwielbiają jeść, zapach świeżo upieczonego chleba roznosi się po medynie przez cały dzień, od samego rana do bardzo późnej nocy. Podczas upału ciężko zasnąć, ale to nie znaczy, że można odespać do południa, życie toczy się od bladego świtu.
Śniadanie
Nawet jeżeli zjesz późno kolację, to nie znaczy, że masz nie zjeść śniadania. To nie południowa Europa! Na kilka miejsc, w których miałam okazję być, za każdym razem dostaliśmy niemal to samo – świeży, chrupiący płaski chleb na bazie semoliny podawany z masłem oraz miodem. Nierzadko można było również zjeść prosty omlet. Koniecznie z chlebem i koniecznie z obłędną, aromatyczną, pachnącą, gorącą miętową herbatą. A ta zostaje z Tobą już do końca dnia. Marokańska mięta to konkretnie zielona herbata z liśćmi mięty. Najczęściej po prostu świeżymi, ale można użyć też suszonych. Obowiązkowo bardzo słodka. Cała ceremonia jej parzenia to parokrotne przelewanie jej z imbryka do kubka, dotąd aż straci swoją goryczkę. Chociaż ciężko uwierzyć, że gorący, słodki napój może w jakikolwiek sposób orzeźwić, tak właśnie jest. Po jednym łyku nie wyobrażasz sobie rozstania z aromatycznym napojem.


Obiad/Kolacja
Marokańczycy jedzą. Nie ma więc godziny, w której zjedzenie posiłku jest niemożliwe. Chociaż te bardziej treściwe dania łatwiej zjeść po południu. Jedliśmy w kilkunastu miejscach, zarówno w obskurnych knajpkach dla lokalsów jak i restauracjach polecanych na Tripadvisorze. Przyznam szczerze, że rozpoczęliśmy nasze kulinarne podboje od hm… zapachu. Po prostu siadaliśmy przy stoliku na środku drogi, gdzie dusił się tadżin. I jedliśmy taki, jaki akurat był. Nawet jeśli w prowizorycznym menu było ich kilka rodzajów.
Tadżin, inaczej tagine lub tajine to najbardziej klasyczna i typowa marokańska potrawa. Jej nazwa pochodzi od swoistego stożkowego naczynia, w którym duszą się rozmaite składniki, aby następnie, podane w tym samym naczyniu, wylądowały na stole. Wielkości jest mnóstwo, od najmniejszych, dla lalek, po naprawdę wielkie. Standardowo jednak we wszelakich jadłodalniach rozmiar naczynia odpowiada jednej, słusznej, porcji. W samym daniu może znaleźć się tak naprawdę wszystko – mięso, ryby, warzywa, suszone owoce, zioła. Smak więc zależy tylko od kucharza. Przyznam szczerze, że przed wyjazdem do Maroka miałam okazję próbować taginy, a nawet robiłam je sama. Za każdym razem były to pełne smaku, aromatyczne gulasze, które rozpływały się w ustach. Warto więc wziąć poprawkę na to, że nie zawsze tam, gdzie są lokalsi zjecie dania znane z restauracji. Taginy w tych prostych miejscach były owszem smaczne, ale bardzo proste, podstawowe, słabo przyprawione. Składały się przede wszystkim z marchewki, fasolki szparagowej, gotowanego wołowego mięsa z kośćmi. I chociaż na początku zupełnie chcieliśmy pomijać takie miejsca, nie wytrzymaliśmy. Poszliśmy do poleconej przez Marokańczyka restauracji i doznaliśmy olśnienia. W końcu mogliśmy spróbować fantastycznego tagine z kurczakiem i kiszonymi cytrynami oraz mojego ulubionego z wołowiną i suszonymi owocami.



Kuskus, kiedyś zdawało mi się, że to jakąś obłędnie zdrowa kasza, ale rzeczywistość jest okrutna. Kaszopodobne kuleczki to po prostu opanierowana pszenica, więc gluten w swej czystej złej postaci. W Maroko na szczęście nikt nie przejmuje się jakimś tam glutenem i zaraz za tadżinem zjecie danie nazwane bez ceregieli „kuskus”. A ten dodatki ma prawie zawsze identyczne jak tadżin – warzywa, mięso wołowe, mięso z kurczaka, czasem można trafić na dodatek ryby. Smak jak wyżej.

Pastilla/bastilla, czyli rzecz przedziwna. To tak jakby upiec bardzo smaczne słodkie ciastko, nadziewane mielonymi migdałami, suszonymi owocami i… zapakować do niego doprawionego kurczaka. Mimo, że naprawdę lubię dziwne połączenia i nie boję się ich, na myśl o pastilli mam ciarki. I to nie te przyjemne. Danie zjecie zarówno w knajpach jak i na ulicznych straganach. Oryginalnie powinno się tam znaleźć mięso gołębia, ale łatwiej znaleźć kuraka. Istnieją też wersje z warzywami i owocami morza, które już na szczęście nie mają słodkiej wkładki i są zdecydowanie smaczniejsze. Polecam spróbować obu wersji dla własnego porównania.

Zupy nie są marokańską specjalnością i raczej trudno je znaleźć za wyjątkiem jednej, a mianowicie hariry. Bardzo treściwa, gęsta zupa-potrawka, którą zwyczajowo je się po całym dniu głodówki podczas ramadanu. Syci na długo i może być zrobione chyba ze wszystkiego. Znajdziecie w niej głównie ciecierzycę i wszystko to, co akurat knajpa dodawała do tadżina i kuskusu. Do tego jest śmiesznie tania, ok. 10 dirhamów za sporą miskę (ok. 4 zł). Jeżeli się na nią zdecydujecie, zdecydowanie odradzam zamawianie dodatkowo czegokolwiek.

Ryby i owoce morza. Może nie w samym Marrakeshu, ale nad oceanem. Różnorodne, tanie, świeże. Trudno oczekiwać więcej. W szczególności polecam u nas trudno dostępną i drogą żabnicę. Ryba chociaż nieurodziwa jest niezwykle smaczna i delikatna. Najlepiej świeże ryby kupować w porcie i w miarę możliwości przyrządzić samemu.
Street food/przekąski
Pewnego dnia postanowiliśmy nie jeść stricte obiadu, ale zrobić swoisty przegląd marokańskiego street foodu i w ten sposób załatwić główny posiłek dnia. To, że nie znajdziecie jedzenia jest w zasadzie niemożliwe, pytanie co.
Naleśniki. Lata francuskiej okupacji dały się we znaki, a naleśniki doskonale odnalazły w nowym otoczeniu. Smażone na świeżo, ogromne i sycące. Poprzez najzwyklejsze bez dodatków do tych dobrze nam znanych z nutellą. Tania i smaczna przekąska.

Placki. Wielka rozgrzana blacha, a przy niej zgarbiona babuleńka zgrabnie zagniatająca ciasto. Chlust czegoś czerwonego, ponownie zagniata i całość ląduje na blachę. Płacimy, ustawiamy się w kolejce i czekamy aż nasze placki się usmażą. Placki okazały się skrywać w sobie coś na kształt pikantnego pomidorowego sosu z dużą ilością cebuli. Bardzo, bardzo smaczne i sycące. Nie mam pojęcia jak się dokładnie nazywają i czy w ogóle mają jakąś swoją nazwę. Na pewno rozpoznacie je po zapachu.


Ślimaki. Marokańczycy uwielbiają ślimaki. Przechadzając się po suku na pewno traficie na stragan z duszonymi ślimakami, a w opcji premium zastaniecie dwa krzesła, przy których można skonsumować stworzonka. Polecam spróbować.
Prażone orzechy, świeże daktyle. Może nie jest to jakiś obezwładniający hit, ale cena bakalii w porównaniu do polskiej robi swoje. Smaczne, prosto z drzewa.
Desery
Arabskie desery albo się kocha albo nienawidzi. Generalnie są bardzo słodkie, zalane cukrowym syropem/miodem, często z różanymi aromatami. Cóż, dla koneserów. Zazwyczaj zresztą w knajpianych menu nie uraczycie wyboru deserów. W tych turystycznych natomiast częściej spotkacie się z hiszpańskimi flanami czy puddingami.
Na deser zatem warto zjeść świeży owoc. Bardzo popularne są stragany z opuncjami (owoc kaktusa). Za jedną zapłacicie, w zależności od humoru sprzedawcy, ok. 1 dirham (chociaż sądząc po wzroku sprzedawcy, i tak nas naciągnął).
Napoje
Marokańska mięta to mój zdecydowany hit wyjazdu. Towarzysz mojego każdego dnia, najlepszy napój gaszący pragnienie i najlepsze orzeźwienie podczas upału. Niemożliwe, a jednak.


Kawa. Mocna, aromatyczna. I chociaż miałam o niej nie pisać, ale kurczę, chętnie bym się jej napiła!
Soki ze świeżo wyciskanych owoców. Można pić na hektolitry. Głównie pomarańcza i grejpfrut. Cena to ok 4 dirhamów za szklankę (ok. 1,8 zł). Zimny, orzeźwiający, zasłużone drugie miejsce, zaraz po mięcie.
Sok z trzciny cukrowej. Chodząc po sukach (marokański bazar, targ, ciągnący się po niemal całej medynie każdego miasta) co rusz pojawiały się mobilne stoiska z tym sokiem. Angielskojęzyczna informacja o działaniach antydepresyjnych zupełnie mnie przekonała. Nie wiem, czy działa przeciwko depresji, ale na pewno poprawia humor. Słodki napój przełamany miłą kwasowością. Bardzo smaczny.
Alkohol. Z racji tego, iż Maroko jest krajem muzułmańskim, alkohol dostępny jest w zasadzie tylko dla turystów i to w niemałych cenach. W medynie go na pewno nie kupicie. Jest dostępny w turystycznych restauracjach/barach poza medyną w zawrotnych cenach (cena 0,5l piwa to ok. 30 zł). Taniej kupicie go w supermarketach (te są jednak zawsze nieco oddalone od centrum miasta) w specjalnie oddzielonych pomieszczeniach. Tam jednak powinniście znaleźć pełny asortyment. Ceny porównywalne do polskich. W ramach ciekawostki polecam marokańskie wino, bardzo tanie, lecz nie powalające smakiem ;-)

Jak zrobić to taniej
Maroko może się wydawać generalnie tanim krajem i na pewno takim jest, ale warto wziąć poprawkę na fakt, że ta „taniość” dotyczy tubylców, natomiast turyści rządzeni są innymi prawami. Polecam zacząć od marokańskiej definicji tanie i drogie. Bo drogie w kontekście jedzenia będzie oznaczało mniej-więcej polskie ceny w przeciętnej knajpie (ok. 25-35 zł). Tanie natomiast to jakaś połowa tego.
Zabrzmi pewnie banalnie, ale na pewno nie warto łapać się na zaczepki i wchodzić do miejsc „polecanych” przez ulicznych naganiaczy. To samo tyczy się tych lepiej wyglądających restauracji z naklejką Tripadvisora, tutaj nie zjecie za grosze, ale wciąż nie będą to ceny zabójcze.
Z kolei na pewno najtańszą opcją jest jedzenie na ulicy, w przydrożnych straganach. Tutaj jedzenie kosztuje dosłownie grosze, jest przygotowywane na oczach potencjalnych klientów, więc musi być świeże.
Na pewno taniej też wyjdzie gotowanie na własną rękę, chociaż tutaj musicie się zmierzyć z targowaniem się o każdą rzecz, na każdym kroku. Pytanie, czy jesteście na to gotowi.
Niestety dla turysty, jedzenie w tańszych, nieturystycznych knajpkach oznacza często niedoprawione, bardzo ubogie potrawy. Płacąc natomiast więcej, ale wciąż przecież nie bardzo dużo, można zjeść naprawdę smakowite dania i poczuć przyprawy.
Jeżeli macie taką okazję, dajcie się zaprosić do Marokańczyków na kolację. Na pewno ugoszczą Was w najlepszy dla siebie sposób i będziecie mieli okazję poznać prawdziwe domowe jedzenie, a to chyba najlepsza metoda na poznanie kulinariów danego kraju ☺
Cześć, mam pytanie dot. jedzenia na straganach. Wiemy, że Maroko (Marakesz) to jedno z miejsc, gdzie trzeba być bardzo ostrożnym jeśli chodzi o jedzenie i “czystość”. Z tego co wiem, to nawet mycie zębów zalecane jest woda butelkowaną. Czy mieliście jakieś dodatkowe szczepionki/braliście suplementy diety – żeby jeść na stragnach i pić ten wyciskany sok, czy jesteście tak odporni, że obeszło się bez żadnych stoperanów etc?
Planuje wypad w tamte rejony dlatego pytam.
TX!
Hej, my nic nie braliśmy żadnych leków ani suplementów. Woda do picia tylko butelkowana, ale zęby myliśmy tą z kranu. Przyznaję, że w ciągu całego pobytu jednej nocy się rozchorowałam, ale bardzo szybko przeszło. Polecam wzięcie szczepionki przeciwko WZW typu A (przyda się pod kątem innych wyjazdów). Na wszelki wypadek można wziąć ze sobą Stoperan oraz coś regulującego pracę jelit. Największym zagrożeniem według mnie jest lód w napojach, który nie wiadomo skąd pochodzi. Jedzenia o ile nie jest surowe nie powinniście się bać :-) Życzę udanego pobytu!
Jeżdzę do Maroko do rodziny i szczerze powiem co innego zjeść w knajpie, restauracji, przy stoisku a co innego w prawdziwym marokańskim domu. Domowe jedzenie pycha! :) właśnie zjedliśmy pastille, a kuskus i wołowe mięsko z ognia z ich przyprawami uwielbiam <3
Oj tak. My niestety nie mieliśmy przyjemności bycia goszczonym przez marokańską rodzinę, ale domyślam się, że to inna bajka :-) Pozdrawiam!
Brawo, fajna relacja. 👍Zapraszam do mnie gdzie tez jest pare inspiracji na samodzielne wypady od Islandii przez Indie po tropiki. A o jedzeniu trochę we wpisie o Malezji. Dzięki za krytyczne komentarze
Dzięki, odwiedzę na pewno :-)
Targowanie się mam we krwi ;-) , więc myślę, że dałabym radę. Super wpis, nabrałam jeszcze większego apetytu, by wreszcie ten kraj zobaczyć.
Oluś, dla mnie wszystko już na zdjęciach mi pachnie, może przez te soczyste opisy! :)
<3
Przyznam szczerze ,że potrawy na zdjęciach raczej nie zachęcają do ich konsumpcji .Ale spróbowałabym tych placków od tej kobitki .
cóż, ich prezencja pozostawia wiele do życzenia ;-)
Wspaniała podróż przez smaki :)
Wspaniała podróż, tyle nowych smaków :)
jaka smakowita podróż ;) akurat przedwczoraj oglądałam reportaż o marokańskiej ulicznej kuchni i mnie szczerze zainteresowała:)