Wyspy Kanaryjskie jeszcze do niedawna jawiły mi się jako odpowiednik raju na ziemi. Wiecie, błękitne niebo, przezroczysta ciepła woda, palemki… Ale biura podróży kłamią, wiemy to nie od dziś. Gran Canaria, jedna z większych wysp archipelagu jest zarazem najbardziej zróżnicowaną, gdzie oprócz oceanu, znajdziemy sporo zieleni, masywy górskie i generalnie jest co robić. I właśnie to zdecydowało o tym, że ze wszystkich wysp wybraliśmy tę. Ponieważ Wyspom Kanaryjskim bliżej do Afryki niż do Europy, panuje tu ciepły klimat niemal przez cały rok. Mogłoby się więc wydawać, że każda pora jest dobra na podróż. Pewnie tak jest, ale na kąpiel w Atlantyku i chodzenie w bikini polecam nasze lato. No i południe wyspy. Bo choć wyspa jest mała, północ lubi chmury, południe woli błękit nieba.
Ale w końcu o jedzeniu ma być mowa, czyli niech Twoja noga nie opuszcza Gran Canarii zanim nie spróbuje… (tzn nie noga dosłownie):
1. Paella marinera – ha, przecież jesteśmy w Hiszpanii! Paella to aromatyczne danie z ryżu z dodatkiem warzyw, mięsa lub owoców morza, przygotowywane na specjalnej patelni zwanej paelleria. Nie wszędzie w Hiszpanii paella jest popularna, ale na wyspie zjecie ją w niemal każdej restauracji. Koniecznie z owocami morza, bo przecież to właśnie tutaj mamy ich pod dostatkiem. Świeże, pachnące, prosto z oceanu. Z cyklu tips and tricks polecam nie rzucanie się na pierwszą lepszą knajpę, a dokładne porównanie cen. Na tej samej ulicy potrafi kosztować 30 i 18 euro za tę samą porcję. Pamiętajcie też, że paella to zawsze danie dla minimum dwóch osób (wynika to z konieczności przygotowywania jej na sporej patelni) chociaż i trzy spokojnie by się najadły.
2. Generalnie jeżeli jesteśmy już przy owocach morza, nie można, po prostu nie można ich tutaj nie skosztować. Nawet jak mdli Cię na sam ich widok, może to właśnie tutaj zmienisz zdanie. Szczególnie polecam te smażone w panierce na głębokim tłuszczu. Wyjątkowo smaczne.


3. Papas arrugadas, czyli pomarszczone ziemniaki. No tak, po to lecisz tysiące kilometrów, żeby zjeść ziemniaki. Wiem, o co chodzi. Ale tak, to jest dobre, a nawet bardzo. Małe ziemniaczki gotowane są w mundurkach w bardzo słonej wodzie (pierwotnie w wodzie z oceanu) i podawane z dwoma sosami – mojo rojo (picon) oraz mojo verde. Pierwszy, czerwony, to sos na bazie oliwy, czosnku i ostrych papryczek z przyprawami, natomiast drugi jest przygotowany na bazie kolendry. Oba są obłędnie smaczne, dostępne w każdym sklepie i podawane do wielu potraw. Tak prosta rzecz, a tak smaczna!

4. Ropa vieja, czyli stare ubrania. Nie, nie zapraszam Was na obiad do lumpeksu, lepiej zapytajcie miejscowych, co im strzeliło do głowy, żeby tak nazwać danie, a oni niech odpowiedzą skąd pochodzi ryba po grecku. Wracając do starych szmat, chyba ciężko dokładnie powiedzieć, czym jest to danie, bo to trochę jak z naszym bigosem. Taki gulasz na bazie wołowiny, długo gotowany, z warzywami i co tam miała gospodyni pod ręką. Mogą Wam wmawiać, że to danie kubańskie, karaibskie czy inne, ale Wy już wiecie, że pochodzi z Wysp Kanaryjskich. Generalnie, mimo, iż rajskie wyspy mogą kojarzyć się z lekkimi daniami, pełnymi warzyw i owoców, kuchnia kanaryjska to kuchnia dosyć ciężka i sycąca. Dużo tu duszonego mięsa, cieciorki i różnego rodzaju gulaszy.


5. Ryba sama, ryba stara – Kanaryjczycy mają coś z tą starością, bez dwóch zdań. Zatem oprócz starych he-he ubrań, możecie skosztować starej ryby (vieja). Zapewniam, że smak wynagradza nazwę. A gdybyście byli he-he sami, jeszcze bardziej polecam rybę samą? Samę? Sama pescado, tak się na pewno dogadacie. Świetna ryba, zazwyczaj podawana z ziemniaczkami z punktu numer 3 i prostą surówką z warzyw. W ogóle to jedzcie tutaj dużo ryb, bo są i są świeże i doskonałe. No w Polsce takich nie ma i już!

6. Sery kozie. Flagowy produkt Gran Canarii. Różne rodzaje, duży wybór. W supermarkecie znajdziecie ich zatrzęsienie, chociaż najlepiej wydać trochę więcej i kupić ser na jakimś lokalnym targu. Będzie prawdziwszy i znakomity. I spróbujcie almogrote, czyli pasty z dojrzałego koziego sera z przyprawami. Idealna na kromkę świeżego chleba.
7. Małe bananki, małe ananaski i niedojrzałe pomidory. Trochę wstyd mi przyznać, ale po pierwszej wizycie w sklepie pomyślałam sobie, co do cholery… Owoce jakieś miniaturowe i pomidory jakby miesiąc wcześniej z krzaka urwane. Dobrze, że nie zaufałam swojemu polskiemu instynktowi i powyższe zostały zakupione. Małe, ale za to jakie! Aromatyczne, słodziutkie banany, pełne smaku ananasy i genialne pomidory! Nie dajcie się zwieść pozorom!

8. Gofio – czyli mąka z prażonych ziaren, np. pszenicy, kukurydzy, żyta. Znamienitym jest tutaj samo prażenie, które nadaje mące specyficznego smaku. Dodaje jej się do wielu dań, ale według mnie to desery z gofio są najbardziej ciekawe. Słodki mus na bazie mąki na pewno nie posmakuje każdemu. Jest bardzo słodki, sycący i nieco mdły, ale w tej swej specyfice według mnie smaczny. Polecam również wypróbowanie bardzo popularnych lodów z gofio.

9. Leche y leche – czyli kawa z mlekiem i.. mlekiem skondensowanym. Absolutnie kanaryjska sprawa. Kawa podawana w przezroczystej szklance z ładnymi warstwami porcji espresso, mleka i mleka skondensowanego. Bardzo słodka i baaardzo smaczna. Tak mogę zaczynać każdy dzień.


10. Ron miel – nie przepadam za rumem, ale ten produkowany na Gran Canarii to zupełnie inna bajka. Przede wszystkim trunek jest słabszy od klasycznego rumu (20-30% alkoholu), a poprzez dodatek miodu staje się niemal likierowaty. Najbardziej polecam ten oryginalny z Arehucas. Najbardziej smakował mi podany na lodzie, bez dodatków. Pycha.

smakowita podróż:)